Bitef
dową weszła do wspólnej skarbnicy: do skarbnicy państwowego nauczania i autentycznej świadomości narodowej . Miałem więc osiemnaście lat, kiedy przeczytałem powieść Jerzego Andrzejewskiego Popiół i diament. Jeszcze nieufny wobec propagandy Przemian i Nowego, zostałem postawiony wobec niespodzianki. Mianowicie wobec faktu artystycznego, który jednak wyrastał z faktów politycznych. Oto konfrontując Stare z Nowym autor podnosi polskie konflikty do poziomu polskiego losu, ten zaś syntetyzuje i nadaje mu wymiar tragedii. Czyli od poziomu aktualności do poziomu rzeczywistości, tę zaś z kolei wyżej - do poziomu historii, a stamtąd - do poziomu sztuki. To było przekonywujące i zrobiło na mnie duże wrażenie. Po raz pierwszy Nowe ukazało mi się nie jako propaganda, ale jako element sztuki, zaś sztuka bardzo wiele dla mnie wtedy znaczyła. Więcej niż życie, ponieważ życia bardzo pragnąierp wszystkimi siłami swojej młodości, ale życie nie bardzo mnie chciało. Sfrustrowany społecznie (pochodzę z bardzo drobnego mieszczaństwa w pierwszym po-
koleniu, z drobnego chłopstwa w poprzednich), seksualnie (źle mi się wiodło pod tym względem jako dorastającemu chłopcu), światopoglądowo (bo już narastał we mnie bunt przeciwko temu co mnie zrodziło, i wychowało, bunt na razie bez kierunku, a więc nihilistyczny), gdzież ja biedny miałem szukać schronienia, jak nie w sztuce. Ona przyjmuje każdego, każdy może czytać książki, nawet kiedy nie może nic innego. Wkrótce jednak trafiło mi się lepsze schronienie. Lepsze, bo pozornie będące życiem samym, w dodatku wcale nie wykluczające sztuki. Na wiosnę 1950 doznałem olśnienia; Nowe ukazało mi się jako wyjście z mojej wszechstronnej pułapki ku życiu, którego tak pragnąłem, a od którego czułem się tak pod każdym względem odsunięty. Dano mi pierścień magiczny, różdżkę, czarodziejską, zaklęcie, które rozwiązało mój kryzys i zastąpiło go poczuciem wszechmocy i wszechwiedzy. Jest rzeczywiście coś magicznego w tym, jak totalitaryzm zamienia nieszczęsnego, niedouczonego, sfrustrowanego, zabiedzonego gówniarza w mędrca i giganta. Oczywiście tylko we własnym jego samopoczuciu, ale czy własne
samopoczucie nie jest wtedy dla niego - na razie jedyną rzeczywistością? Jest coś niesamowitego w szczęściu, jakiego doznaje każdy, kto zażyje owego narkotyku, przynajmniej w pierwszej fazie po zażyciu. Byłem samonty, a oto mam klucz (oręż marksistowski. uniwersalny, a dziecinnie prosty w użyciu) do całego gmachu myśli ludzkiej i wszystkich jej zakamarkóv. Z nieskończonych wyżyn prawdy absolutnej patrzę na cały świat, zarówno na kulę ziemską jak i na jej najdrobniejszą mrówkę. Byłem słaby i upokorzony, a oto moja siła jest bez granic. Co się zaś problemów seksualnych tyczy, to wprawdzie marksizm-leninizm nie rozwiązuje ich od razu, ale primo: pozwala je umieścić we właściwej perspektywie, to znaczy daleko za priorytetem walki o lepsze jutro ludzkości i rozruchem wielkich pieców, secundo: panująca propozycja ideologiczna jeżeli przyjęta, jest autentycznie obietnicą kariery, zaś samczyk, który idzie w górę ma więcej szans (znaczenie, pieniądze, rozgłos) niż samczyk, który siedzi w dole. Prawie z dnia na dzień pokochałem Józefa Stalina. Z siła dokładnie rów-
ną tej, z jaką przedtem nienawidziłem siebie. W praktyce wyraziło się to objęciem posady najpierw reportera, a później publicysty w Dzienniku Polskim w Krakowie, z zasięgiem aż po Rzeszów. Tam to dawałem wyraz mojej miłości na piśmie, najpierw gwałtownie, potem stopniowo zwalniając. Miłość trwała około trzech lat, z grubsza biorąc, bo łatwo jest zapamiętać datę, kiedy się pokochało, ale trudno kiedy się przestało. Zakończenie rozwleka się w czasie. W każdym razie pamiętam prześliczny, słoneczny i błękitny dzień, kiedy ogłoszono, że w ślad za Józefem Stalinem umarł Bolesław Bierut, jego namiestnik i odbitka na Polskę. Piliśmy wtedy Pod Gruszka, zaczęliśmy wo południe, nikt tego nie wyznał, ale była w nas, w powietrzu, w tej niebieskości i sloneczności radość, radość... nie tylko i nie przede wszystkim z powodu pięknej pogody, A może się mylę, że w nas? Wolę i mogę właściwie mówić tylko za siebie, we mnie była. Piłem żegnając bez żalu siebie jakim byłem i witając z radością siebie jakim będę, Jakim - tego oczywiście jeszcze nie wiedziałem, ale to była rozkoszna niewiedza, bo w każdym razie już
nie takim, jak przedtem. Wciąż byłem przecież młody, bardzo młody i... - jak teraz już wiem, a wtedy przeczuwałem - wiele jeszcze miałem przyszłości przed sobą. Więc piłem po prostu za życie, które mnie jednak jakoś odnalazło i które otwierało się przede mną szeroko. Parę lat później Popiót i diament znowu odegrał rolę w mojej umysłowej i duchowej biografii. Tym razem w postaci filmu pod tym samym tytułem, co powieść. Zresztą film jest znany już nie tylko w Polsce, bo z klasycznego dzieła polskiej kinematografii stał się tymczasem klasycznym dziełem kinematografii światowej. Pamiętam mój stan po wyjściu z kina, nie tylko mój, ale wszystkich, którzy ten film widzieli. Poczucie, że wzięło się udział w czymś wyjątkowym, co zdarza się tylko raz na wiele lat. Byłem przejęty i wstrząśnięty. I rozglądałem się dokoła, jakby rzeczywistość była przemieniona. Człowiek ucieka, drugi go goni, strzela, zabija. Pochyla się nad zabitym. (...) Mówi: Człowieku po coś uciekał? Szczególne pytanie. Szczególna pa-
mięć, która po trzydziestu pięciu latach jakie minęły od lektury zachowała z całej książki tylko to jedno zdanie. Jedno, ale za to najważniejsze, bo ostatnie, zamykające dzieło, a więc klucz do całości, (...) Istotnie dlaczego uciekał? (...) Coś tu się nie zgadza. Bo jeżeli dzisiaj jest coś tak samo jak wtedy, to dlaczego zakończenie książki o tym wtedy nie razi nas jako cynizm, obelga i szyderstwo!, jak raziłoby nas w tej samej książce o dzisiaj tym samym co wtedy, ale przeciwnie - wydaje się podniosłym zakończeniem literackiego dzieła? Dlaczego tak słusznie i naturalnie wynika za całej kompozycji i treści utworu? Nasuwa się tylko jedna logiczna odpowiedź, a mianowicie, że książka jak kłamliwa. (. ..) Ach, ten lud Pana Andrzejewskiego... Las sztandarów. Pod ich czerwienią milczący, skupiony tłum. Twarde, spracowane twarze (twarzami pracowali, czy co?) Starzy, Młodzi... Ciężcy, kanciaści... Ich prostacze, szare mimo opalenizny, utrudzone twarze wydawały się w masie tak do siebie podobne, jak gdyby samo życic, niosące wspólność pracy i wspólność trudów, żłobiło je w ciągu lat tymi samymi rysami siły i uporu.
Stojąc jeden przy drugim, ciasno stłoczeni ramią przy ramieniu', skupieni i milczący, nie różnili się od siebie wiekiem, wzrostem, übraniem. Byli jedną zwartą i ogromną masą. Ja jednak daję słowo honoru, że mój stryj Andrzej, monter od telefonów, różnił sie od stryja Kazka, parobka we wsi Porąbka Liszewska, ten zaś był różny od stryja Jana, „fizycznego”, czyli od noszenia paczek na kolei. Nigdy ich jakoś nie pomyliłem, może dlatego, że nie wydawali mi się masa. □
Stalin i dziewczyna Portret, ale czyj? Stalina, naturalnie, Stalin riie jest jednak w tej komedii Problemen i nic nam Mrożek nowego o jego sprawkach nie opowie. Problemem są raczej dzieci Stalina, roz-
rzucone po całym świecie; nas ciekawi, rzecz jasna, odmiana rodzima. Mówi się czasem o pokoleniu zetem-, powskim, o stalinowskim zaciągu. Więc portret pokolenia? Tym, co daje pokoleniu jedność, jest przeżycie czy doświadczenie, które najgłębiej naznaczyło czynne lub myślące jednostki danej grupy wieku. Dla ludzi urodzonych między 1925 a 1935 rokiem takim doświadczeniem byt na pewno stalinizm. Obojętne, czy poddali się od razu urokowi wodza, czy stawili mu opór. Bo nawet jeśli stawili mu opór, to wymaga! on tylu wysiłków i tak zniekształcał duszę, żć Stalin, choćby, przyczajony, zamieszkał im na stałe w pamięci i świadomości. Tak u Anatola, który-jak sam mówi - nie byt wcale ofiara błędów i wypaczeń, ale prawdziwym wrogiem, który na swoją czapę uczciwie zapracował. Kiedy jednak po piętnastu latach wyszedł na wolność, o niczym już innym nie maryzł, jak tylko o afirmocji: Ty miałeś swoją porcję za powiada do Bartodzieja - natarłeś się pozytywnością po uszy, teraz moja kolej. A Zapytany, co w tym bajzlu jakim jest nasze żyicie pozostanie stałego, odpowiade, że On: On w nas, tv
27
13171=1=